To dzień pod znakiem wodospadów.
Rano przeszliśmy się pod wodospad Vallestadfossen, którego szum słyszeliśmy przez całą noc z naszego domku.
Potem pojechaliśmy odszukać kolejny- Likholefossen, o którym czytaliśmy, że przerzucony jest nad nim "most mocnych wrażeń":). Wodospad odszukaliśmy, pęd spadającej wody robi wrażenie ale sam wodospad do największych nie należy. Za to prowadzi od niego przeuroczy szlak Fossestien, który liczy sobie łącznie ponad 20 km., a którym przespacerowaliśmy się lasem do następnego wodospadu a mianowicie Hovsfossen. Tam i z powrotem i minęły dwie godzinki. Jedynych podróżników, jakich spotkaliśmy po drodze to trzy owce. Ogólnie jest to zastanawiające, że norweskie owce chodzą gdzie popadnie. Widzieliśmy je już w tak zaskakujących miejscach, że nie mogliśmy się nadziwić, jak ich właściciel je odnajduje.
Po spacerze zatrzymaliśmy się na krótkie łowienie ryb w pięknej szerokiej rzece. Jeśli chodzi o łowienie, którego Marcin jest wielkim fanem, to niestety nie było na nie wiele czasu. Czasem wieczorem udało się połowić we fiordzie lub jakiejś rzeczułce ale musieliśmy wybierać albo zwiedzamy albo łowimy. Najczęściej wybieraliśmy opcję: zwiedzamy.
Finałem dzisiejszego dnia miało być odwiedzenie wodospadu Huldefossen, znajdującego się ok. 10 km na wschód od miasta Forde. Jedno słowo- zniewalający. Jest potężny i widać go już z drogi głównej. Szum ogromny, teoretycznie da się podejść bardzo blisko wodospadu- podkreślam teoretycznie. Praktycznie się nie da, bo wilgoć i podmuchy wiatru zatykają płuca.
Wieczorem dojechaliśmy do miejscowości Olden. Był to najzimniejszy wieczór z całego wyjazdu, może przez bliskość lodowca? Najwyraźniej panuje tu arktyczny mikroklimat ;). Ugotowaliśmy co nieco na naszej butli i tak nas zeszło do północy. Spać chodzimy tu około 00.00, dlatego, że jakoś dziwnie iść spać kiedy jest tak jasno! I gdy wydaje mi się, że jest 19.00 to w rzeczywistości jest już 22.00. Ciężko się przestawić.